Czasem wydaje mi się, ze większość osób, które przychodzą do
mnie na zabieg, przychodzi po prostu się wygadać. Zawsze przychodni mi na myśl
pewna kobieta, przed która wszyscy terapeuci " uciekali". Kobieta - hipochondryczka
do kwadratu. Co rusz wynajdowała sobie nowe schorzenia, dolegliwości, nic jej
nie pasowało. Kiedy przyszła do mnie, chciałam ja po prostu brzydko mówiąc spławić.
Po 10 min narzekania i wypytywania o sto jednostek chorobowych, dowiedziałam się
dlaczego taka jest. Kobieta po raku i odjęciu piersi. Zbywana i odsyłana od
lekarza do lekarza. Zbyt późno wdrożony drenaż. Zastoje w rękach. A przede
wszystkim samotność. Przez duże "S". Nie ma komu narzekać, wypłakać się,
wyżalić. Nie ma pomocy. Wiec przez ten czas zwraca swoja osoba uwagę każdego
terapeuty. Nie usprawiedliwiam jej, ale po tej rozmowie podejście obu stron się
zmieniło. Ktoś kiedyś powiedział " żadne sytuacje z przeszłości nie mogą usprawiedliwić
teraźniejszego postepowania" cos w tym jest.
Druga sprawa jest duchowy ekshibicjonizm. Co najgorsze
obustronny. Są sytuacje w których lepiej i łatwiej wygadać się komuś obcemu.
Jest to nawet fajne. Tyle tylko, ze ta granica miedzy dobrym smakiem, a
pikantnymi szczegółami z zżycia jest bardzo cienka. Szczególnie gdy w rozmówcy
widzi bratnia dusze. Było parę takich osób, gdzie dowiedziały się o mnie za dużo,
a potem okazało się, ze mamy wspólnych znajomych o których opowiadałam ja , bądź
pacjent.
Nie zmienia to faktu, ze uwielbiam rozmawiać z pacjentami.
Trzeba się tylko pilnować, by nie mówić więcej niż się powinno.
Ja mam tak ostatnio w pracy. Częściej "gryzę się w język", bo nigdy nie mam pewności czy to, co powiem jednej czy drugiej koleżance nie zostanie potem wykorzystane przeciwko mnie. Staram się być bardziej obserwatorem niż uczestnikiem.
OdpowiedzUsuńLubisz swoją pracę?
Tak, bardzo!!!!! Przez ostatnie dwie prace miałam dużo szczęścia, co do pracowników. Ale kiedys miałam takich, ze mimo iż robiłam to co lubilam, to współpracownicy podrzucali sobie " swinie".
OdpowiedzUsuń