niedziela, 22 czerwca 2014

wszystko- czyli nic

Mam ślub,
będzie tak za nieco 4 miesiące.
Jesteśmy w czarnej ... dziurze.
 Zapisuje tylko co trzeba zrobic.
Tak w sumie, to "lada dzień by wypadało zaproszenia rozdac.
A próbki dopiero jutro mają byc wysłane.

Od czwartku czeka mnie remont, gdzieś po drodze urządzanie pokoju.
Może gdzieś wypadałoby zając się suknią...
 Nie mam głowy do tego, nigdy nie miałam wymarzonej sukni, zaproszeń, sali, kwiatów.
Jezusie!!! Czasem żałuje, że zrezygnowaliśmy z cichego ślubu...

Zawsze stałam gdzieś z boku, gdzieś w cieniu, a teraz mam stanąc na piedestale. Wyrecytowac przysiege, odtańcowac układ na sali i latac pytac czy wszystko w porządku. Ale tak, "to bedzie wasz dzień, mówią, najpiękniejszy w życiu, mówią". I od razu jakaś pętla zaciska się wokół szyi.  Prawdą jest, że dopoki człowiek nie zostanie uświadomiony co do pewnych rzeczy, mniej sie stresuje. Oooo Błogosławiona Nieświadomości!!! Gdzie żeś polazła???!?!?!

Tymczasem marze o wyjeździe w Góry!!! Ale nie tylko  z Ukochanym, cała paką!!! taką jak ostatnio na sylwestra!!! Chcę wejśc  na Grzesia, Rakoń może Wołowiec, czy tam coś co jest po drodze. Jechac do pani Marysi, do Witowa. Siedziec przy grilu patrzec na Giewont na Wierchy...

Cholera mnie bierze, jak widzę, jak inni wyjeżdżają, nosz kurde, akurat tam?!?!?!
Zazdrosc, wszędzie zazdrosc...

Tymczasem trzeba kończyc. Odprasowac ubranko na jutro, spiłowac paznokietki, zrobic rachunek sumienia. Pomodlic się o Ducha, bom zdechlak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz